Zakupy w rytm muzyki
2 sty 2007 | opublikował dm | Kategoria: TendencjeMuzyka nie tylko łagodzi obyczaje. Może ocieplić atmosferę, umilić czas – także jeśli jest dobrze dobrana – zmobilizować do zakupów – tak jak kolędy przed Świętami Bożego Narodzenia, które już od listopada słyszeliśmy w sklepach.
– Umiejętnie dobierając muzykę, można sterować nastrojami klientów – przyznaje Mirosław Waśniewski, współwłaściciel trzech saloników Kolportera w Warszawie. – Muzyka ma bardzo dobry wpływ na osoby, które przychodzą na zakupy. Pozwala im się odprężyć, rozluźnić. W dwóch naszych salonikach, które mieszczą się w dużych centrach handlowych, puszczaliśmy do niedawna muzykę. Jednak teraz te centra zdecydowały, że muzyka zostanie tam wszędzie ujednolicona, aby co krok nie było jakiejś mieszanki melodycznej. I muszę stwierdzić, że dobór muzyki jest bardzo trafny.
Cisza nie jest dobra
Muzyka potrafi czynić cuda. Sączące się z głośników łagodne melodie wprowadzają nas w dobry nastrój, pomagają zapomnieć o kłopotach, odprężyć się. A to przydaje się także podczas robienia zakupów. – Grobowa cisza w sklepie nie jest wskazana – śmieje się Wojciech Niesiobędzki, prowadzący kiosk w Elblągu. – W moim kiosku cały czas klienci mogą słuchać radia. Chcę im w ten sposób uprzyjemnić czas. Zanim się rozejrzą, przejrzą gazety, zdecydują, co kupić, mają okazję na przykład wysłuchać wiadomości. Mogą się pośmiać, jeśli akurat jest nadawana jakaś audycja satyryczna. No i zawsze jest to też dobry pretekst do nawiązania rozmowy między sprzedawcą a klientem.
Konieczna licencja
Warto jednak pamiętać, że aby uprzyjemniać klientom czas muzyką, musimy dopełnić formalności, jakich wymaga od nas polskie prawo. Konieczna jest więc wizyta w ZAiKS-ie. To stowarzyszenie chroni prawa autorskie twórców. Działa na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
– Do nas trzeba się zgłosić po licencję na publiczne odtwarzanie utworów, czy to przez radio, telewizor czy magnetofon – mówi Marta Dziwisz, dyrektor kieleckiego okręgu ZAiKS. – Licencja jest przypisana do konkretnego miejsca, określa sposób wykorzystania utworów, czyli czy chodzi na przykład o wykonanie, odtworzenie, wyświetlenie.
Jest w niej też wykaz utworów, które będą wykorzystywane. Bo przecież chodzi o to, aby wykonawcy dostali pieniądze za to, że ktoś korzysta z ich pracy. Jeżeli chcemy mieć włączone w sklepie radio, zaznaczamy to we wniosku o licencję. ZAiKS ma z poszczególnymi nadawcami podpisane umowy, w których jest szczegółowy wykaz utworów puszczanych przez rozgłośnie.
Uwaga na zaplecze
Oczywiście wszystko to oznacza, że musimy się liczyć z kosztami. – Opłaty są zależne od wielkości lokalu, jego usytuowania, czyli czy na przykład znajduje się w mieście czy na wsi – tłumaczy dyrektor Marta Dziwisz. – Bardzo często nasi inspektorzy jeżdżą w teren i sprawdzają, czy w miejscach publicznych muzyka jest wykorzystywana zgodnie z prawem.
Najniższa stawka opłat dla ZAiKS-u za włączone radio, którego słuchają klienci to 75 złotych miesięcznie. Tyle musi zapłacić np. sklep o metrażu do 20 metrów kwadratowych lub restauracja mająca do 20 miejsc.
Większy metraż oznacza zwielokrotnienie tej stawki. Od tej kwoty naliczane są też kary dla tych, którzy nie mają licencji. Zapłacą trzykrotność kwoty bazowej (czyli np. 3 razy 75 złotych), pomnożoną jeszcze oczywiście przez liczbę miesięcy, podczas których odtwarzali muzykę bez zezwolenia.
Gdzie można puszczać sobie głośno muzykę, bez obaw, że łamiemy prawa autorskie? – Na przykład na prywatce w domu. Ale jeśli jest to już impreza w wynajętym lokalu, z didżejem, to licencja jest konieczna. Najczęściej w takich sytuacjach to właściciel lokalu ma podpisaną umowę z ZAiKS-em – wyjaśnia dyrektor Marta Dziwisz. – Oczywiście, jeżeli w sklepach chcemy umilić klientom czas zakupów muzyką z magnetofonu czy radia, też musimy mieć na to licencję. Nie uznajemy tłumaczeń tego typu, że radio włączone jest na zapleczu. Jeśli słychać je w miejscu, do którego wchodzą klienci, to mamy już do czynienia z publicznym odtwarzaniem.
Za nieprzestrzeganie prawa grożą wysokie kary – choć inspektorzy starają się być wyrozumiali. – Jeżeli ktoś tłumaczy, że nie wiedział iż ciąży na nim obowiązek posiadania licencji, każemy najpierw wyłączyć urządzenie. Za jakiś czas sprawdzamy, czy wykonał nasze polecenie – dodaje Marta Dziwisz.
Krzysztof Wątroba